środa, 21 września 2016

Recenzja „Magic Binds” (Kate Daniels #9) autorstwa Ilony Andrews



Dziewiątą część cyklu Kate Daniels wydano 20 września. Muszę przyznać, że ta część trzyma w napięciu. Wiele się dzieje. Wojna między Kate a jej ojcem wydaje się nieunikniona. Magia zaczyna zmieniać córkę Rolanda, choć ta stara się walczyć ze wszystkich sił, by nie stać się podobna do swoich przodków.
 
Wyrocznia przepowiada tragiczną przyszłość zarówno dla Kate, jak i dla całej jej rodziny oraz miasta Atlanty. Zdesperowana Daniels szuka pomocy u swojej zmarłej babki i...  ciotki. Curran wraz z najemnikami przyjmuje na siebie zadanie odzyskania Saimana. Teddy Jo traci ognisty miecz (jakkolwiek to brzmi), aby go odzyskać musi zaaranżować spotkanie córki Rolanda z Czarnobogiem. W między czasie trwają przygotowania do ślubu, choć Kate do nich nastawiona jest raczej niechętnie. 

W "Magic Binds" Christopher ujawnia swoją prawdziwą tożsamość. Okazuje się, że potrafi jednak...  latać. Poznajemy prawdziwy motyw odejścia Barabas-a z Paktu (czy jak nazywacie organizację łączącą wszystkie klany zmiennokształtnych w Atlancie). A to jeszcze nie wszystko...

Jim po raz kolejny ujawnia, jaki z niego prawdziwy d**ek. Po prostu tego gościa nie da się lubić. Niby w tej książce autorzy ujawniają, że dla Jim-a liczy się jedynie jego Dali, co powinno być romantyczne, a jednak widzimy zakochanego palanta niezdolnego do prawdziwej przyjaźni. Zbyt podejrzliwego i skłonnego do paranoi, by dostrzec rzeczywistość, by odróżnić przyjaciół od wrogów.

Rozczarowało mnie to, że Curran zgodził się na samotną wyprawę Kate do Mishmar. Nie podobało mi się też, że Curran nie powiedział nic Nick-owi na obrazę Kate. Wręcz wkurzyło mnie, że w ostatnim rozdziale dawny Władca Zwierząt zgodził się, by Kate podjęła próbę zabicia swego ojca, choć wiedział, że prawdopodobnie umrze ona razem z Rolandem.

Nie twierdzę, że nie rozumiem wyborów Curran-a. Najzwyklej wątek romantyczny między dwojgiem głównych bohaterów w porównaniu z tym między Jim-em a Dali wypada kiepsko w pewnym momencie. I pewnie stąd moja niechęć.