"Złodziej Dusz" - romans paranormalny czy urban fantasy?
Problem z tą książką
jest taki, że chociaż spora część książki poświęcona jest na relacje pomiędzy
główną bohaterką - wiedźmą Dorą Wilk, a piekielnikiem Mironem, jak na romans
paranormalny wątek miłosny jest za słaby. I nie chodzi tu o rozwój relacji
pomiędzy dwoma bohaterami. Najzwyklej, jeżeli uczucie w książce trwa od
początku i nie rozwija się znacząco podczas książki – to o czym tu pisać?
Pragnęli się, pragną się, będą się pragnąć... ach tak, autorka piszę o walce z
pragnieniem – przez całą książkę, po czym na końcu bohaterka przyznaje się do
swojego emocjonalnego zaangażowania (przy czym jak dla czytelnika nie jest to żadne odkrycie), w konsekwencji czego nie zamierza ze swymi przyjaciółmi się rozstawać i to wszystko. Co innego w przypadku
relacji Dory z wielowiekowym przyjacielem Mirona – aniołkiem Joshuą, tyle, że
autorka nie skupia się na tej relacji, pomimo, że ona dopiero rozwija. Po za tym, jej
rozwój jest nagły, bez głębszej analizy.
Znam książki z dużo
bardziej rozwiniętym i bardziej wciągającym wątkiem romantycznym, który zajmuje
dużo mniej stronic książki, ale skoro to debiut autorki – może w przyszłości
będzie lepiej.
Akcja książki dzieje się
głównie w Toruniu i w jego alternatywnym magicznym odpowiedniku, więc pewnie można
zaliczyć tę pozycję do urban fantasy. Chociaż słowo urban bardziej kojarzy mi
się zwykle z wielkimi miastami.
O głównej bohaterce
Dora Wilk, wiedźma zarówno
z magią gniewnej i wojowniczej Pani Północy i pełnej miłości i seksu Bogini
Płodności pracuje jako policjanta w świecie śmiertelników. Jest atrakcyjna, ruda z piegami na nosie, ma 180
cm wzrostu i zdecydowanie została hojnie obdarzona przez naturę w kobiece
atrybuty.
Mieszka w 44 metrowym
mieszkaniu na kredyt. Jest dobrą policjantką, wykorzystuje swoje umiejętności
magiczne w prowadzonych śledztwach (przez dotyk czuje emocje tych których
dotyka oraz emocje tych którzy pozostawili ślad po sobie na ciele innych, ma również wizje). Bywa bezczelna,
przez co często robi sobie wrogów.
Czerpie energie od
śmiertelników z obu płci, głównie poprzez jednorazowy seks. Przy czym unika
dłuższych związków jako, że kochankowie zakochują się w niej po jakimś czasie
(tak działa jej magia).
W „Złodzieju Dusz” bohaterka wykazała się sprytem i
inteligencją. Jest to nie najgorzej wykreowana postać. Brakuje jej jednak
słabości, drobnych wad, które pozwolą dostrzec coś po za arogancją pięknej,
seksownej, magicznej istoty na jaką została wykreowana. Brakuje pewnego rodzaju
unikalności. Może gdyby jej teksty były sarkastyczne, z trochę bardziej
wyrafinowanym humorem. Niestety to nie ten typ książki.
O „Złodzieju Dusz”
Pierwsza część najpopularniejszego
polskiego cyklu urban fantasy stanowi całkiem niezłą opowieść, jeżeli brać pod
uwagę wątek kryminalny. W Toruniu ginie staruszka od dziwnych niewielkich
nakłuć w tętnicę szyjną. W alternatywnym Toruniu porywani i zabijani są
magiczni. Dora ma za zadanie rozwiązać zagadkę. W swoich działaniach wspierana jest
przez diabełka i anioła.
Do mocnych stron fabuły należy wątek kryminalny, zwłaszcza ten mniej rozwinięty
czyli morderstwo (zachowującej się jak
diablica) staruszki w Toruniu.
Ponadto na uwagę
zasługuje scena opisująca pierwsze spotkanie Dory z Gabrielem Archaniołem.
Podobała mi się też postać Witkacego – współpracownika Dory, a nawet negatywna
postać prokuratora Żamłody.
Z bardziej romantycznych
scen, na wyróżnienie zasługuje scena na plaży, podczas której między innymi dwie aury Dory i Mirona
spotykają się.
Najbardziej nie podobały mi się natomiast przydługie opisy strojów i momenty kiedy Dora robiła sobie make-up. Jak na urban fantasy to było po prostu słabe.
Budowa samego świata przypomina mi światy w innych pozycjach literackich. Dostrzegam tu następujące podobieństwa:
- przejście do alternatywnego
Torunia, poprzez bramę, zdecydowanie przypomina Harrego Pottera i przejścia na
dworcu King Cross, z resztą cała koncepcja alternatywnego miasta kojarzy mi się ze światem
wykreowanym przez J. K. Rowling,
- wiedźma będąca prawie
sukubem, cóż o seksownych, kształtnych sukubach czerpiących energię od śmiertelników czytałam już
wcześniej, chociażby w pozycjach autorstwa Richelle Mead,
- świat magiczny
podzielony na frakcje, przy czym wampiry – lubiące stroje i politykę, wilkołaki
– zwierzęce i dominujące, podobnie jak chociażby u Gail Carriger, chociaż u Jadowskiej wilkołaki są
może mniej inteligentne, i bardziej zwierzęce.
Dość nowe tutaj jest
podejście na podział na dwa systemy: magiczny i chrześcijański czy judaistyczny. Oba systemy istnieją, oba funkcjonują równolegle i oba mają wyznawców.
Podobnie jak nowe
podejście do sukubów jako jednego z rodzajów wiedźm.
Całość wygląda trochę
tak, jakby autorka zebrała wszystko, co przeczytała do jednego świata i
stworzyła wyjątkową, bo mało prawdopodobną bohaterkę nawet jak na standardy świata magicznego.
Uważam, że warto tę
książkę przeczytać. Jest tak niewielu współczesnych polskich autorów tworzących
tego typu książki i rozumiem dlaczego. Konkurencja na świecie jest ogromna.
Ilość zagranicznych pozycji tego rodzaju, niekoniecznie tłumaczonych na język
polski rośnie z każdym rokiem. Autorka musiała wykazać się sporą odwagą by
stworzyć książkę w tym gatunku, ale tłumaczy to też dlaczego właśnie debiutantka podjęła się takiego zadania.